Nadkomisarz Karol Prasałowski, jeden z najzdolniejszych oficerów CBŚP. Szkolony przez służby specjalne USA i Wielkiej Brytanii. Planowany na poważne stanowiska w łódzkim oddziale Centralnego Biura Śledczego Policji.
Zniszczony zawodowo bo nadepnął na odcisk wpływowym biznesmenom. Nie bał się wyjaśniać nielegalnego finansowania partii politycznej, czy przestępczego wpływu biznesu na decyzje władzy. Pomówiony o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Upodlony i zszargany. Po dziesięciu latach wygrał batalie o prawdę. Został uniewinniony od wszystkich zarzutów. Spotkaliśmy się z nim w jego łódzkim mieszkaniu.
- Zgodził się Pan na rozmowę mimo iż jest Pan czynnym oficerem CBŚ. Dlaczego? Zwykle policjanci nie chcą wypowiadać się w prasie.
- Nie zrobiłem tego aby epatować swoją osobą. Rozmawiamy właśnie dlatego, że jestem oficerem i to dla mnie bardzo wiele znaczy. To honor, to prawda, to sprawiedliwość. Wszystko, co w moim przypadku chcieli zszargać. Stawiam pytania, jak to było możliwe? Jak to się stało? Dlaczego nikt nie poniósł z tego tytułu odpowiedzialności? Wrobiono mnie, uczciwego gliniarza i nic, i cisza. Takimi sposobami można załatwić każdego. Spreparować dowody, pomówić. Honor policji powinien polegać na tym, żeby sprawę wyjaśnić.
- Zacznijmy od początku.
- Prowadziłem trudną, wielowątkową sprawę związaną z wyłudzeniami podatku. Chodziło o pewien zakład pracy chronionej. Przez przypadek trafiłem na wątek nielegalnego finansowania partii politycznej. Biznesmeni szukali układów, żeby uzyskać korzyści. Sprawa dotyczyła jednego ugrupowania politycznego. Nieważne którego. Zupełnie nie interesował mnie wątek polityczny. Miałem inne zadanie. Robiąc jednak swoje zacząłem mimowolnie rozwalać sieć powiązań, naruszać ją. To było nieuniknione. Najprawdopodobniej dlatego stałem się niewygodny. Zaczęło się zbieranie na mnie kwitów.
- Czego dotyczyło Pana śledztwo?
- Badałem wątek łapówki dla dyrektora izby skarbowej. Wyłudzenia podatków. Te powiązania polityczne naprawdę mnie nie interesowały. One się do sprawy same przykleiły. I były powodem moich problemów. Inaczej tego wyjaśnić nie mogę.
- Co działo się bezpośrednio po tym, jak aresztowaliście podejrzanych biznesmenów?
- Do Komendanta Wojewódzkiego Policji w Łodzi przyjechał z awanturą jeden z polityków. Wszedł do gabinetu i od razu zaczął krzyczeć: jakim prawem zatrzymujecie tego przedsiębiorcę, co wy wyprawiacie?! Tylu ludzi straci pracę. Oczekuję informacji w tej sprawie! Komendant załagodził sprawę mówiąc, że to nie on jest odpowiedzialny za akcję tylko Centralne Biuro Śledcze.
- Uspokoiło się?
- Wręcz przeciwnie. Chyba dzień później zadzwonił do mnie przełożony i powiedział, żebym pakował manele i razem z kolegą, z którym prowadziliśmy dochodzenie jechał do Komendanta Głównego w Warszawie. Mieliśmy zreferować sprawę, przekazać akta. Lampka mi się zaświeciła. Jak to teraz, w kluczowej chwili wyjechać? Przecież trzeba współpracować z prokuratorem. Przypilnować spraw aresztu dla zatrzymanych. Mieliśmy na to bardzo mało czasu. Musiałem jednak jechać. W Komendzie Głównej po raz pierwszy doznałem szoku, kiedy Komendant Główny interesował się nie sprawą, ale zapytał który tu jest bardziej aktywny? Wskazano na mnie. A ten drugi? – pytał dalej. - A ten drugi to bardziej spolegliwy. Kiedy wychodziłem z komendy czułem się, jakbym w łeb dostał. Byłem pewien, że za to wszystko czekają mnie radary na Alasce, czyli przeniesienie bardzo, bardzo daleko.
- Czekał jednak areszt.
- Zupełnie się go nie spodziewałem. Zostałem wezwany do gabinetu szefa a tam czekali już na mnie funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych. Musiałem oddać legitymacje, klucze od szafy pancernej, broń. Do domu, w którym był chory, trzytygodniowy syn już nie wróciłem. Od razu pucha. Nie mogłem nawet się bronić bo wtedy złamałbym tajemnicę państwową, dlatego odmawiałem składania zeznań. Z tajemnicy zwolnił mnie dopiero po kilku miesiącach minister.
- O co był Pan oskarżony?
- Zdaniem prokuratora byłem aktywnym członkiem grupy przestępczej. Miałem też udzielać gangsterom informacji i ostrzegać ich przed działaniami policji. Sęk w tym, że ja tych informacji miałem udzielać zanim grupa przestępcza powstała. Oskarżono mnie również na podstawie podsłuchanej, nie mojej rozmowy telefonicznej. Na mnie nic nie mieli więc podłożyli zupełnie inne nagranie. Jakość była tak zła, że nie nadawało się nawet do badania fonoskopijnego.
- W sprawie był też świadek.
- Tak, kobieta. Narkomanka i alkoholiczka, której w zamian za zeznania ktoś miał ułożyć życie w Anglii. Miała tam wyjechać razem z dziećmi. Ten ktoś nie wywiązał się i przyznała, jak było naprawdę. Do swojej roli była bardzo dokładnie przygotowywana...
Więcej w lutowym magazynie "Reporter"